Często zastanawiałem się, jak postaci publiczne radzą sobie codziennie ze swoją popularnością. Bo ja to i wypić lubię, by wrócić później do domu nie zawsze całkiem prosto. Zjeść na mieście też mi się często zdarza: rzeczy zdrowe, niezdrowe, różne rzeczy. Popijam to wszystko wysokowitaminowym szejkiem i wysoce gazowaną colą. Oprócz moich wyrzutów sumienia, nic jednak nikomu do tego. Nikt mi w talerz nie zagląda, jak go o to nie poproszę. A umówmy się, nikomu na to nie pozwalam.

No jakbyś się poczuł, gdybyś po całym dniu, zmęczony i upocony, marzył jedynie o kubełku kurola w panierce z fryturą i ktoś Cię nagle zaczął męczyć o jakieś zaległe faktury. Nie wiedziałby nawet czy chodzi o fakturę za gaz czy papier toaletowy. Ty byś mu przy tym grzecznie tłumaczył, że nie jesteś watowcem, ale on by i tak wiedział swoje. Łaziłby za Tobą, a ty już przecież wybrałeś nawet sosik, z którym to wszystko grzecznie zjesz. No ja bym się wkurzył tak, że aż by mi się jeść odechciało.

Mamusia jednak nie nauczyła

No i tak to mniej więcej wyglądało. Adrian, czy go się lubi, czy nie, to jednak z grubsza poczciwina jednak jest. I co najważniejsze, prywatnie kupował. Za swoje. Przyszedł z żoną na kubełek kurczaka i zamiast złocistych skrzydełek dostał końskie zaloty. Mamusia nie nauczyła Pani obrończyni praw wszelakich, że pewne zasady kultury jednak zawsze obowiązują i że zanim się zaczyna o czymś mówić, to należy wcześniej cokolwiek poczytać. Konstytucji nie wchłonie się szybciej, stosując jej jako podstawki do kawy. Nawet pitej z odtłuszczonym mlekiem.

To głowa tylko jakaś ociężała

Na koniec najlepiej milczeniem chciałbym pominąć kwestię zarzucania, przez ludzi z Internetu, Pani jej tuszy. Ociężałość intelektualną i brak elementarnych zasad kultury, a i owszem, podkreślać zawsze warto. Skupianie się jednak na wadze i gabarytach oponenta jest z zasady dość płaskie i co by nie mówić, grubo niekulturalne. Nie ma co nawet wchodzić na tę drogę, bo donikąd to zaprowadzi. To pewne.

Takie wrzutki są, po pierwsze, najzwyczajniej chamskie, po drugie, sprawiają, że inne argumenty schodzą przy tym na dalszy plan, bledną i jakby przestają się liczyć. To samo stosuje się zresztą drugiej strony barykady, gdy tłum krzyczy o „kurduplu” i „szmatach”. Nawet najmądrzejsze argumenty rozpływają się wtedy w morzu głupoty. Bo przecież właśnie o przekaz tutaj chodzi. Prawda?

Rozmawiajmy więc. O sprawach ważnych, ważniejszych i tych błahych. Nie zawsze jednak warto rozmawiać o nich byle gdzie, posługując się przy tym byle jakim językiem. Nie chcemy chyba fastfoodowej polityki, podlanej ketchupem. Nawet takiej z dolewką Pepsi.