Już dawno minęły czasy, gdy wyjście do teatru traktowano jak święto, prawdziwe kulturalne uniesienie i stosownie do niego, ludzie wyciągali z szafy kulki antymolowe i najlepsze wyjściowe ubrania. Nie mówię nawet o frakach, melonikach, sukniach balowych i kapeluszach z piórkiem, ale o prostych garniturach i zwykłych sukienkach. Wyjście do teatru było czymś na zasadzie oderwania się od codzienności, chwilą podczas której można było zapomnieć o tym co zostawiliśmy w domu i co jutro czeka na nas w pracy. Trudno to dzisiaj z czymkolwiek porównać, a dla większości zastępstwem teatru na najniższym poziomie stała się telewizja i to w tym leży główny problem.

W czasach gdy wszystko wyświetla się na monitorach, gdy macamy to paluchami, przesuwamy i pauzujemy w dowolnym momencie można zapomnieć, że aktorzy w teatrze to rzeczywiste osoby. No weź tu takiej Jandzie palcem oko wyłup! A jednak próbują!

Nie chcę wchodzić w tęgie rozkminy nad niszczeniem ducha teatru, sacrum, profanum, a już tym bardziej nad dzieleniem na chamów i prostaków, ale pewien szacunek dla człowieka się należy. To tak niewiele, a zarazem tak dużo nawet jeżeli dla niektórych to tylko aktorzy.

Telefon dzwoniący w kinie, nikt nie odbiera. Na twarzach wypisane: to nie mój, to nie mój. Telefon w Teatrze bije po uszach jeszcze mocniej i to nie tylko widzów, ale przede wszystkim aktorów na grających na scenie. Jak już zaserwowałeś wszystkim cebulę z ćwikłą, to weź chociaż obetrzyj twarz i wyłącz ten pieprzony telefon. Już kilkukrotnie widziałem jak nie tyle telefon dzwonił, ale jeszcze ktoś go odebrał. Wcale nie dziwię, że kiedyś aktorzy nie wytrzymywali i przerywali przedstawienie. Dzisiaj to niemożliwe. Hajs się musi zgadzać.

Załóż już te jeansy, czerwony sweterek, białą koszulę i sru. Idź. Krótkie spodenki i japonki możesz zostawić na inną okazję, serio. Idź i przez chwilę postaraj się poczuć ten klimat, poczuć trochę innego świata, zapomnianego, którego nam tak dzisiaj bardzo brakuje. W T-shircie z napisem kiss my ass to może być trudne.