Nie budzą mnie śpiewem. Wydzwania ten sam nudny budzik z ustawień fabrycznych, który robi to codziennie o 6:30, gdy zwlekam się leniwie do pracy. Otwieram oczy równo w nim i „Ta joj, jestem we Lwowie!” Długo wybierałem to mieszkanie. Szukałem i przeczesywałem Airbnb przez kilka tygodni. Rano chciałem widzieć słońce, wstające wolno ponad dachami miasta, by wieczorem na balkonie wpatrywać się w czerwone niebo nad Ratuszem. Szybki prysznic i zbiegam klatką schodową pamiętającą na oko czasy Franciszka Józefa. W mieszkaniu żegna mnie podgrzewana podłoga, ale za drzwiami polują już odpadające fragmenty sufitu. Dlatego, tak na wszelki wypadek, opuszczam zagrożony teren jak najszybciej, przeskakując po dwa schodki.
Łapię poranną kawę w Alternatywnej kawie, a w kiosku zgarniam świeżą prasę. Lwowską pocztę i Gazetę po ukraińsku. Chociaż z tą świeżością może bym znowu jakoś nie przesadzał. Zawsze mnie bawi, że sprzedają tutaj gazety sprzed tygodnia, albo i starsze. Ja rozumiem, że czas może się czasami zatrzymać, no ale wszystko ma swoje granice, tak jak ja je właśnie przekroczyłem tym czerstwym dowcipem. Na mnie jednak zarobią, bo planuję dłuższą chwilę posiedzieć. Ruszam na szybką kawę do Ormianki. Zestaw kawa i ciacho czule łechcze podniebienie i apetyt na miasto. Jest słodko-gorzko, a turecka mała czarna budzi ciężką głowę.
Ruszam stałą trasą. Dzisiaj chcę pobyć sam ze sobą. To są moje ulubione godziny i minuty kiedy słyszę głośno moje myśli, odbijające się od bruku. Rozdrapuję codzienność, dlatego tak bliskie są mi te kolorowe mury kamienic, czekające na lepsze dni, kiedy tego dnia wspinam się na Wysoki Zamek. Niewygrzana ławka w Parku zawsze powoduje, że szukam tej, na której siedzi ułan z mamku. Tym razem znowu ich nie znalazłem, ale goniąc ułana, trzeba się liczyć z tym, że się go jednak tak łatwo nie złapie. Widok z Kopca Unii Lubelskiej jak zawsze na moment zapiera dech. Drzewa z roku na rok przysłaniają go coraz bardziej, tak jak mnie coraz mocniej coś chwyta nagle za gardło.
Na Krakidałach zatrzymuję się na chwilę w pierwszej lepszej knajpie i siadam na kartką. Tak schodzi mi kilka kolejek. Kilka stron też zapełnia się nigdy nie zakończonym „czymś” o tym Lwowie. Pisanym bardziej dla siebie, by nie zapomnieć. Tłustą kropkę stawiam solianką.
Ruszam w stronę Rynku, po drodze wtapiając się w podejrzany pochód krisznowców. Z czasem przeradza się on w dziwny, ekstatyczny taniec na tle Czarnej Kamienicy. Radosny, dziki tłum rośnie, wciągając prawie wszystkich w zasięgu wzroku. W szczytowym uniesieniu do tańca przyłączył się również nie kto inny jak pluszowy Homer Simpson. Rynek tańczy, dołączają się Miniony. Rynek śpiewa, zawył też uniesiony Pan Żul. Tak też wygląda wyjazd do Lwowa, który roztacza właśnie przede mną swój inny, dziwny czar.
Popijam łyk atlasówki i ciepłej herbaty. Pan Jewhen przynosi kolejny koc. Zimno dzisiaj, ale szkoda ostatnich promieni lwowskiego słońca. Jesienią należą do rzadkości, a we Lwowie ostatnio jak nie deszcz to deszcz. Siedzę przed Atlasem i wpatruję się w tłum. Przeglądam newsa o zamykanych publicznych szaletach. Faktycznie, jest to problem, z którym trzeba sobie jakoś radzić.
Tymczasem słońce zachodzi nad Lwowem. Promienie odbijają się w złotych wskazówkach ratuszowego zegara. Dźwięk muzyki miesza się z codziennym gwarem wypełniającym kawiarnie i restauracje. Wiatr wieje od wschodu. Ciepły podmuch jesieni niesie zapach kawy. Słychać puls miasta, staram się go zmierzyć i przykładam ucho do bruku. Jest, bije.
Życie napisze za mnie dalszą trylogię: papieros, wódka, kawa. Idę, zacznę od Prawdy. Podobno prawda buduje. Siadam i łączę się ze światem. Poczta, Facebook, Pages. Coś piszę. Nie na długo, jak się okaże. I tak nie było to za bardzo ciekawe. Prawda lubi niedziele, szczególnie o 14, kiedy zaskakuje mnie darmowym piwem. Nie lubię darmowego piwa, bo po nim kupię kolejne. Oni to wiedzą, ja to wiem, a i tak zrobię jak zawsze.
– Ciekawy tu zwyczaj mają – zagaduje mnie, po rosyjsku z dziwnym akcentem, facet obok.
– Ciekawy.
– Jak wrócę do domu to mi nie uwierzą. No i gadamy. Okazuje się, że Polak. Nie wierzy, gdy mówię, że przyjeżdżam tu, by tu być. – Masz tu babę? – Nie mam – Interesy? – Nie – Musisz mieć tu babę!
– Przepraszamy, zajęte? – pyta trójka Ukraińców.
– Siadajcie, siadajcie, woła Romek i z marszu zamawia pół litra. – Tak na przywitanie, dodaje.
No to popisane.
Koledzy zza stołu, którzy, jak się z czasem okazało, grają w orkiestrze Prawdy, opowiadają, jak wojsko dzisiaj poluje na rekrutów. O tym, jak po pierwszym i drugim powiadomieniu trzeba już szukać noclegu poza domem. Bardzo smutna to melodia ukraińskiej rzeczywistości, której często nie słyszymy.
Ta noc skończyła się zbyt wczesnym rankiem niż planowałem. Poranna kawa na dobranoc w tym mieście smakuje jednak jakoś wyjątkowo. Posmak wczoraj w ustach również ma jakiś elektryczny posmak. Dzień we Lwowie kończy się kolejnym dniem. Dzisiaj czeka mnie kolejny dzień we Lwowie. Zaskoczy, bo dam się mu zaskoczyć.
Szukacie swojego miejsca we Lwowie? Chcecie nie tylko poznać jego historię miasta, ale cieszyć się dzisiaj? Mam dla Was mały prezent i jeżeli chcecie zgarnąć dodatkowe 100 złotych na Wasz pierwszy wyjazd do Lwowa i lwowski nocleg z Airbnb KLIKNIJCIE TUTAJ i rezerwujcie swój wyjazd! Wybór jest naprawdę spory!
Weekend we Lwowie. Znajdziecie tutaj plan wycieczki po Lwowie, który spokojnie dostosujecie do swoich potrzeb. Korzystajcie do woli!