Głośno zrobiło się ostatnio o serialu Erynie nakręconego przez i TVP i Netflix na podstawie książki Marka Krajewskiego. Erynie to niesamowita książka, dlatego, po odświeżeniu, przypominam Wam tekst, który zachęci do czytania książki tych, co nie czytali, tych co czytali skłoni, by przeczytać raz jeszcze, a wszystkich, by obejrzeć serial, albo chociaż dać mu szansę.

Marek Krajewski dał się poznać polskiemu czytelnikowi, jako twórca, napisanych z niezwykłym wręcz rozmachem, kryminałów o pracy wrocławskiego komisarza policji Eberharda Mocka. W większości przyjęto te książki, jak powiew świeżego powietrza, natomiast postać Mocka szybko stała się prawdziwym fenomenem socjologicznym.

Rada Miasta Wrocławia, którego międzywojenny klimat i architektura zostały oddane w najdrobniejszych detalach, na fali popularności książki postanowiła stworzyć nawet szlak turystyczny wiodący śladami najsłynniejszego wrocławskiego komisarza. Książki Krajewskiego rozchodziły się w wielotysięcznych nakładach, a on sam zrezygnował nawet z dotychczasowej kariery uniwersyteckiej – był wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego, i poświecił się wyłącznie działalności literackiej. Jak sam mówi o sobie w wywiadach, jest „wyrobnikiem”, który nie czeka na „wenę”, ale codziennie: świątek, piątek, czy niedziela, siada przed komputerem, gdzie, z zegarkiem w ręku, musi odsiedzieć zaplanowane pięć godzin. Jak jednak podkreśla, do tej pory nowych pomysłów mu na szczęście nie brakuje.

Kolejne tomy sagi zjednywały sobie coraz większe grono sympatyków i kiedy gruchnęła wiadomość, że Krajewski zamierza zmienić wydawnictwo, wszyscy fani zaczęli zastanawiać się nad przyszłością swojego ulubionego bohatera. Niestety obawy nie były płonne. Z racji tego, że prawa do postaci Mocka posiadało WAB, Krajewski został w ostateczności zmuszony do zrezygnowania z dotychczasowego pomysłu literackiego. Ku zaskoczeniu wszystkich, autor zmienił jednak nie tylko głównego bohatera, ale także miejsce akcji powieści.

Erynie Krajewski Marek – Z Wrocławia do Lwowa

Na prośbę mera Lwowa – Andrija Sadowskiego, swoją kolejną powieść Krajewski postanowił umieścić w realiach międzywojennego Lwowa. Pierwsza książka z tzw. „cyklu lwowskiego” – „Głowa Minotaura”, była jednak początkiem przygody pisarza z Galicją. Prawdziwym wyzwaniem stała się dla niego dopiero kolejna powieść – „Erynie”. Autor podszedł do pisania nowej książki z olbrzymim zapałem, znanym wszystkim fanom jego twórczości. Kilkakrotnie przyjeżdżał do Lwowa i długimi godzinami, z aparatem i dyktafonem w ręku, chodził lwowskimi ulicami, zapisując – co ciekawsze – zaobserwowane historie. Jak sam mówi, zaglądał w miejsca, na które sam, w normalnych warunkach, bałby się nawet spojrzeć.

Krajewski chciał poznać wszystkie odcienie miasta, zbliżyć się do niego najbardziej, jak było to tylko możliwe. Temu służyły też godziny spędzone na wertowaniu gazet z okresu międzywojnia, a także studiowanie map i dokumentów pochodzących z tej epoki. Przy pisaniu „cyklu lwowskiego” Krajewskiemu służyli pomocą także wybitni ukraińscy historycy i specjaliści od historii miasta: Ilko Łemko, Petro Radkowec czy Jurij Wynnyczuk.

Pierwsza powieść została napisana po telefonicznej prośbie i zachęcie ze strony mera Lwowa. Kolejne powstawały już jednak wyłącznie z inicjatywy pisarza, zafascynowanego wspaniałą historią miasta Lwa. Jednym z impulsów do napisania książki była też na pewno historia rodziny Krajewskiego. Jego matka pochodziła bowiem z położonych pod Lwowem Mostysk, a jego ojciec pracował we Lwowie jako kelner.

Marek Krajewski Erynie – Lwów na wyciągnięcie ręki

Akcja książki Erynie przenosi nas w czasy międzywojennego Lwowa. Dokładnie zaś w chwili, gdy miastem wstrząsnęła wiadomość o makabrycznym morderstwie kilkuletniego dziecka – Henia Pytki. Poszukiwania przestępcy zmieniają się jednak z czasem w trzymającą w napięciu grę, prowadzoną między zabójcą, a nowym bohaterem Krajewskiego – komisarzem Edwardem Popielskim. Zakończenie tej historii, mające także swój związek ze współczesnością, może wprawić w prawdziwe zdumienie największego fana kryminałów. Pod względem literackim Krajewski utrzymuje zatem swój stały, wysoki poziom. Przyjrzyjmy się jednak bliżej samemu miastu…

Krajewski, swoim zwyczajem, stara się pokazać Lwów w sposób jak najbardziej różnorodny i niesztampowy. Nie ma tutaj mowy o mieście odmalowanych wyłącznie jasnymi kolorami, gdzie po brukowanych, czystych ulicach, chodzą wyidealizowanymi gustownie ubrani panowie i piękne wystylizowane kobiety. Krajewski w „Eryniach” odsłania nam także różne odcienie miejskiej szarości. Począwszy od dokładnych opisów dzielnic biedoty i pijackich knajp, po krótką wzmiankę na temat miejsc spotkań „pań nie najcięższych obyczajów”.

Dzięki Krajewskiemu Lwów pokazuje nam swoje drugie, niespotykane często w literaturze, mroczne oblicze. To oblicze miasta przestępców, knajp, bałaku, prostytucji, olbrzymiej mieszanki kulturowej ścierającej w codziennych, najprostszych czynnościach. Lwów to jednak także miasto nauki, teatrów, eleganckich restauracji i drogich, gustownych sklepów. Stolica Galicji to wielokulturowy organizm, stworzony z tysięcy, różniących się od siebie komórek.

Erynie Krajewskiego- spacer po międzywojennym Lwowie

W książce wskazanych jest także kilka cech wspólnych dla wszystkich przedwojennych lwowiaków – między innymi ich tradycjonalizm, jeżeli chodzi o nazewnictwo budynków. Autor podaje tutaj przykład Parku Kościuszki, wciąż nazywanego Ogrodem Jezuickim, oraz Więzienia Karno-Śledczego, które dla mieszkańców chyba na zawsze pozostanie „Brygidkami”. W pewnym momencie użyty jest także, często spotykany i głęboko zakorzeniony w lwowskiej literaturze, motyw podziemnej, uwięzionej rzeki Pełtwi, którą jeden z bohaterów nazywa „lwowskim Styksem”, oraz „lwowskim Tartarem”, planując przy tym wrzucić „pod beton” jednego z książkowych przestępców.

Krajewski stara się, możliwie najdokładniej, wkomponować w książkę wszystkie elementy, składające się na klimat międzywojennego Lwowa. Jego uwaga skupia się przy tym nawet na najmniejszych detalach: nazwach knajp, ulic, marek papierosów, tytułach gazet, czy chociażby przybliżonych cenach towarów na półkach sklepowych. Przemieszczając się po Lwowie zawsze wiemy w jakiej dzielnicy się znajdujemy, natomiast krótkie opisy wybranego miejsca, umiejętnie wplecione w tekst, pozwalają nam się cieszyć jego dawnym pięknem.

Krajewski nie skupia się jednak wyłącznie na nazwach czy suchych faktach wyjętych ze starych przewodników. Stolica Galicji, na kartach jego książki, nadal żyje swoim przedwojennym rytmem. U Jezuitów bieleją kasztany, a alejkami snują się zakochane pary. W parku Stryjskim dzieci, jak zawsze w tym czasie, kąpią się w stawie, a na Wysokim Zamku gimnazjaliści wagarują i palą swoje pierwsze papierosy. Wszystkie te elementy grają ze sobą, nie czuć w nich, robionej na siłę, stylizacji, przez co pozwalają nam całkowicie wsiąknąć w klimat miasta, poczuć jego rytm.

Możemy oddychać tym samym powietrzem co mieszkańcy przedwojennego Lwowa, chodzić się wraz z nimi ulicami miasta, ubrani w drogie garnitury od braci Jabłonowskich. Co poniektórzy mogą też do tego obrazu dorzucić dymek papierosowy, pochodzący z palonych egipskich specjalnych. Nic także nie stoi na przeszkodzie, by w pierwszorzędnych butach z salonu Derby, pójść na Targi Wschodnie i przyglądać się ćwiczeniom członków Towarzystwa Sokół.

Z drugiej strony trzeba jednak unikać ulicy Berka Joselewicza, gdzie pod numerem 25 znajduje się kamienica, którą niejaki Julian Blahaczek przerobił na jednopokojowe mieszkania dla biedoty miejskiej. Naprawdę okropna okolica. Osobiście radzę wszystkim wykreślić ją z swej listy miejsc wartych zobaczenia we Lwowie. Krajewski w jednym z wywiadów powiedział, że jego marzeniem jest, aby we Lwowie, śladem Wrocławia, powstał szlak turystyczny poświęcony jego bohaterowi. Taki spacer powstał i jest jedną z wielu atrakcji Lwowa, które musicie zobaczyć!

Lwów – miasto wielu kultur

Autor, którego korzenie rodzinne ściśle związane są z Galicją, stara się poskładać skomplikowaną kulturową mozaikę międzywojennego Lwowa i ułożyć z niej jedną spójną całość. Już na pierwszych stronach mamy do czynienia z Polakami i Żydami. Na kolejnych natomiast spotykamy Ukraińców, Rusinów czy Niemców. Wszyscy oni żyją w jednym, odbieranym przez nich jako własne, mieście, każda z tych narodowości posługuje się własnym językiem i ma własna, wypracowaną pokoleniami kulturę. Językowe odmienności dosyć zabawnie zostały oddane w starciu dwóch kultur – żydowskiej i ukraińskiej – o kaczkę, mającej miejsce na posterunku policyjnym. „Der cham macht a kłótnie!” – krzyczy Żyd. Na co Ukrainiec, dwukrotnie większy od niego, odpowiada – „Czoho ty mene Żydu, mene chamem nazywajesz?!”. Dalszym słownym tyradom nie ma końca, a policjant kończy całą waśń waląc pięścią w stół, krzycząc przy tym ze złości, że to polski posterunek, i że należy tu mówić po polsku.

No niby należy, ale po polsku w książce mówi mniej więcej połowa bohaterów. Reszta „gada” sobie po swojemu. Co ciekawe, w przypadku wspomnianej już kłótni, autor używa zamiennie słów Ukrainiec i Rusin. Niestety do tej pory nie mogę dojść według jakiego klucza odbywa się ta zamiana, a nie chciałbym jednak zarzucać tutaj Krajewskiemu jakiejś elementarnej niewiedzy. Przy uwzględnieniu całej wielokulturowości i pochylaniu się nad losem każdej narodowości, zza witryny księgarni Gubrynowicza wyglądają do nas: Asnyk, Kraszewski i Mickiewicz. Żydzi zajmują się handlem, lub prowadzeniem aptek i barów, natomiast Ukraińcy występują najczęściej jako prości ludzi, przybysze ze wsi, albo zwykła biedota miejska. Tak więc, mimo starań autora, mamy tutaj pewien, znany z książek i opowieści, klasyczny podział klasowy społeczeństwa galicyjskiego. Trudno bowiem uciec od historii, którą można delikatnie naginać, ale nie można całkowicie ignorować.


Jeżeli Erynie Marka Krajewskiego skłonią Was do wyjazdu do Lwowa, koniecznie musicie przeczytać więcej o Lwowie. Możecie również zaoszczędzić 100 zł na noclegu we Lwowie lub w innym mieście na całym świecie, korzystając z Airbnb, klikając w poniższy link.

jak wynająć mieszkanie z airbnb

Przedstawicielem ukraińskiej inteligencji lwowskiej, a zarazem jednym z głównych bohaterów książki, jest postać doktora Iwana Pidhirnego. Dzięki jego wspomnieniom dowiadujemy się, między innymi, o istnieniu różnych organizacji narodowych, działających na terenie Galicji np. Ruskiej Besidy. Historia rodziny Pidhirnych jest z kolei pewnego rodzaju odwzorowaniem historii całej Ukrainy. Pierwszy z jego synów – Wasyl, zginał pod Petlurą walcząc o niezależną Ukrainę. Drugi – Serhij, członek Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, trafił do Rosji sowieckiej, gdzie w „krainie niegdysiejszych swoich marzeń” został szybko zamordowany przez NKWD. Jednak trzeci z synów – Iwan junior, zawiódł ojca najbardziej. Wynarodowił się, zmienił nazwisko na Jan Podgórny i zaczął robić szybką karierę polityczną i adwokacką w kręgach sanacyjnych. Iwan Pidhirny otwarcie głosił poglądy o dyskryminacji Rysinów na stanowiskach państwowych, którego osobisty sukces, jak pisze autor, był „ żywym i jaskrawym zaprzeczeniem” jego słów.

Oprócz „przypisanych” ról społecznych, autor już na samym początku zwraca także uwagę na stereotypy, zakorzenione w świadomości mieszkańców Galicji, które w tak wieloetnicznym kotle, którym jest Lwów, doprowadzić mogą do prawdziwej tragedii. Jeden z nich – twierdzący, że Żydzi piją krew zamordowanych wcześniej dzieci chrześcijańskich – stał się przyczyną zwiększonych wysiłków policji lwowskiej, obawiającej się, że po śmierci Henia Pytki i po postawieniu zarzutów żydowskiemu aptekarzowi, dojdzie do groźnych wystąpień antyżydowskich.

Bałak – język lwowskiej ulicy

Autor dużo uwagi poświęca także aspektowi wielojęzyczności Lwowa. Każda z mniejszości narodowych porozumiewa się w książce swoim własnym językiem. Szczególną rolę odgrywa jednak przy tym język lwowskiej ulicy – bałak. Jego poznanie zajęło Krajewskiemu wiele godzin, spędzonych na rozmowach z lingwistami, a także poświęconych na wertowaniu różnego rodzaju słowników. Dlatego teraz Krajewski, co „si rozumi szanowny paniaga”, z dziką radością, co rusz, raczy nas kolejnymi smaczkami językowymi. „Kindry z Kliparowa” raczej mu tego „ni zapomnu”.

Erynie Krajewski Marek

W przypadku Lwowa, który położony jest na wschodnim krańcu Polski, szczególne znaczenie miała dobra jakość sieci kolejowej. I na ten aspekt również zwraca uwagę Krajewski, zachwalając, podczas „krakowskiego wypadu” Popielskiego, szybkość i komfort polskich kolei. Równocześnie, za pomocą tego samego opisu, autor podkreśla również bliskość Lwowa do innych miast polskich, a idąc dalej tym tropem, na jego bliskość do całej Europy. Krajewski nie szczędzi także epitetów pokazujących wyższości lwowskiego dworca kolejowego, nad jego uboższym, krakowskim odpowiednikiem.

Chyba już zatem nie trzeba przypominać, jak bardzo wielokulturowy Lwów wyłania się z książki Krajewskiego. Ale na wszelki wypadek, jakby ktoś jeszcze o tym zapomniał, nic lepiej nie odświeży pamięci, jak przenikliwy głos gazeciarza. Wyobraźmy sobie zatem młodego chłopaka, który na skrzyżowaniu, bez zająknięcia, wykrzykuje jeden za drugim tytuły: „Diło”, „Das Naje Tugblat”, „Słowo Polskie”. Każda z narodowości miała we Lwowie swój własny drukowany głos. Autor nie ogranicza się jednak tylko do kilku nazw. Jeżeli chodzi o liczbę tytułów gazetowych, mieszkańcy Lwowa mogą w nich dosłownie przebierać. Mamy zatem: „Wiek Nowy”, „Lwowski Kurier Poranny”, „Chwilę”, „Słowo”, „Gazetę Wieczorną”, czy „Dziennik Ludowy”.

Erynie, a nocne życie Lwowa

Komisarz Popielski, podobnie jak poprzedni bohater powieści Krajewskiego, nie należy do osób, które lubią wylewać za kołnierz. Nie może więc dziwi, że autor, chcąc nie chcąc, tworzy w książce swego rodzaju mapę knajpianą Lwowa. Piwiarnia Kałuska to zatem lokal, który „pomimo swojej lokalizacji, uchodził za porządny”, a na serwowane w nim smaczne domowe obiady przychodzili między innymi studenci położonego nieopodal Wydziału Lekarskiego. Nade wszystko komisarzowi przypadło jednak do gustu serwowane tutaj wyśmienite piwo Lwowskie, a także proste, ale smaczne przekąski. Na dobrą wódkę i śledziki należy natomiast, według Popielskiego, wybrać się do Atlasa. Restauracja Atlas do dzisiaj należy do najlepszych restauracji we Lwowie.

Autor, z niezwykłą, jak na filologa klasycznego dbałością o szczegóły, raczy nas opisami nocnego życia Lwowa. W swoim stylu nie żałuje czytelnikowi opisów pijackich rozmów gdy ”niepokorni studenci i rusińscy radykałowie w bełkotliwych tyradach obalają ład społeczny”. Piwo we Lwowie leje się strumieniami. Ten obraz sąsiaduje z opisem gruźliczych kurw stojących na Mostkach, „tracących już resztki nadziei na klienta”. Popielski, jadąc przez nocny Lwów, mimo wszystko, lubi jednak tę „godzinę lwowskich odszczepieńców”.


KUP Książkę Erynie Marka Krajewskiego


Marek Krajewski w Eryniach stara się także nam rzucić odrobinę światła na rozwinięte lwowskie podziemie przestępcze. Rozmowa Kiczałesa z Popielskim jest dosyć jaskrawym przykładem zderzenia się dwóch światów – urzędowego polskiego i lwowskiego przestępczego półświatka. Krajewski dużą wagę poświęca na odtworzenie lwowskiego slangu złodziejskiego, odrobinę innego od ulicznego bałaku, który staje się kolejnym językiem książkowego, międzywojennego Lwowa. W trakcie wspomnianej rozmowy Popielski wyłuszcza czytelnikowi nieformalny kodeks lwowskiego przestępcy: „Żaden kieszonkowiec nie okradnie kobiety w ciąży, żaden bandyta nie napadnie na dziecko, żaden urka nie poharata ani staruszki, ani wariata”. Wszystkie zasady potwierdza Król lwowskiego podziemia – Kiczałes. Do lwowskiego półświatka należą wszyscy, bez podziału na narodowości czy języki. Okraść we Lwowie mogą nas zarówno Polacy, Żydzi czy Ukraińcy. Tym co decyduje o przestępczej „karierze” jest jedynie spryt i szybkie nogi. Z książki dowiadujemy się kto rządzi całym miastem, a kto trzyma władzę nad poszczególnymi dzielnicami. Lwowskie podziemie przestępcze jest kolejnym elementem, budowanej mozolnie przez Krajewskiego, skomplikowanej miejskiej układanki, gdzie waga, co warto podkreślać z uporem maniaka, przykładana jest przez autora do najmniejszego szczegółu.

I niech „Bih me, że prawdy bałakam!”

Erynie to dopiero początek. Przeczytaj również inne książki o Lwowie, które warto przeczytać!