Niestety tym razem w kontekście tytułu nie mówimy o zabawnym Franku Dolasie z komedii „Jak rozpętałem II Wojną Światową”. Mamy tutaj do czynienia z raczej mało zabawnym, łysiejącym agentem KGB, który posiada zabawkę w postaci przycisku atomowego. Co więcej, ten człowiek nie tylko ma przekonanie graniczące z pewnością na temat gospodarki, armii, czy sztuki, ale również posiada pełne prawo do dowolnego manipulowania nie tylko teraźniejszością, ale również przeszłością.

Moim celem nie jest tutaj roztrząsanie tego, kto jako pierwszy nazwał naszego przedwojennego ambasadora w Berlinie – Józefa Lipskiego „łajdakiem i antysemicką świnią”, by później dodać, że przyczyną drugiej wojny światowej nie był pakt Ribbentrop-Mołotow, a pakt monachijski z 1938 roku. Bo cóż tutaj komentować. Nauczyciele posłużyliby się stwierdzeniem „siadaj, pała” i zakończyli przygodę delikwenta pod tablicą.

Nie będę również oceniał, zdecydowanie zbyt późnej, reakcji premiera i jego zdawkowego twierdzenia, że „Prezydent Putin wielokrotnie kłamał na temat Polski. Zawsze robił to w pełni świadomie” . Czy warto komentować tez odpowiedź ambasady rosyjskiej, gdzie jak wiemy pracują marketingowe miernoty? Do tego można dotrzeć przecież w bardzo prosty sposób.

Warto odnotować może jedynie słowa wsparcia ze strony naszych partnerów i głównych stron w konflikcie lat 1939-1945. Choć oczywiście są to jedynie słowa, które, jak dobrze wiemy (o dziwo również!) z historii, szybko można cofnąć. I to właśnie w tym kontekście warto je odnotować.

Początek demontażu historii

Najważniejszą kwestią, która warto odnotować to ostry, metodyczny atak informacyjny ze strony Rosji. Atak oparty na faktach historycznych, naciągniętych jak plandeka na Żuku, pod ich wypracowana narrację. Klasyka gatunku i Rosjanie ognia tutaj nie odkryli. Od dawna mamy przecież do czynienia ze słusznie wymarłym plemieniem Nazistów, którzy nigdy nie byli przecież Niemcami. Czy równie dobrze nie można powiedzieć, że Rosja nigdy nie najechała Polski, a Polacy sami się o ten najazd prosili? Co więcej, zasugerować subtelnie (jak to tylko Rosjanie mają w zwyczaju), że jakby Polacy tylko mieli sposobność, to sami, by podpalali ogień w piecach krematoryjnych? Ależ oczywiście! Czemu nie?!

Efektem końcowym tej kurtuazyjnej wymiany historycznych przyjemności nie jest również brak życzeń noworocznych dla Andrzeja Dudy, przesyłanych co roku przez Putina. Wolałbym, żeby ich nigdy nie przesyłał, ale zawsze brał nas na poważnie i traktował jako podmiot, a nie przedmiot rozgrywki politycznej. Nie pozwólmy, by zajęcie połowy Polski było nazywane wyzwoleniem od antysemickich polskich ciemiężycieli, a jedyną odpowiedzią był zaciekły twitterowy sprzeciw Kancelarii Premiera i MSZ. On jest zdecydowanie bardziej żenujący i tragiczny w skutkach niż nawet największe kłamstwa strony rosyjskiej.

Czy mamy prawo zarzucać już Putinowi

Możemy się wściekać, ale jedyna w swoim rodzaju „sowiecka polityka historyczna” nie jest niczym nowym. „Niesienie pomocy bratnim narodom” tym bardziej. W prosty sposób dochodzimy więc do synergii tych dwóch kwestii. Tak więc samo wściekanie się, czy nawet obrażanie, jak robią niektórzy, jest trochę dziecinne. O ile Kowalskiemu można to jakoś wybaczyć, czy po prostu przymknąć oko, o tyle w polityce jest to nie do przyjęcia!