Kiedy kończyłem liceum totalnie nie zastanawiałem się kim będę w przyszłości. Byłem prostym rasta, który myślał, że więcej niż dziesięć lat raczej nie dojedzie. Tak mówiłem, a ludzie kiwali głowami, bo widzieli jak było. Pamiętam rozmowę z kolegą przy piwie, którego nie widziałem już od kilkunastu lat, a wtedy był spowiednikiem, który wiedział o mnie więcej, niż ja kiedykolwiek chciałem wiedzieć. On też kiwał, ale nie bał się powiedzieć „a co będzie jak nie wyjdzie?”. Nie wyszło, i dobrze, i cieszę się, bo takiego życia życzę każdemu. Nie mówię, że jest najlepsze, ale pomimo wszystkiego co było, nie zmieniłbym niczego. Taniec w taniej tańcbudzie, spotkanie w parku, worek pełny jarzębiny, wino na wyjeździe, podróż do Moskwy, tak i tego co było potem. Nie zmieniłbym niczego, bo bez tego nie byłbym tym kim jestem tu i teraz. Czyli kim? Pięknym i trzydziestoletnim, patrzącym głęboko przez okno klimatyzowanego pomieszczenia, czyli mną w ten piękny grudniowy poranek.
Dorastałem razem z muzyką
Przez te trzydzieści lat zaliczyłem chyba większość subkultur, a szafę zmieniałem jak najbardziej modna kobieta. Bo były kiedyś czasy, moi drodzy blogofianie, że wystarczył rzut oka, by wiedzieć kto czego słucha. Dzisiaj chodząc czasami w garniturze nikt nie powie o mnie, że macham łapami w rytmie najnowszej piosenki Pezeta. Niebieskie Massy z krokiem w kolanie, bundeswerka, która służyła wiernie kilkanaście lat, włosy sięgające pasa i te zdecydowanie krótsze. Dzisiaj układam je na pomadę za tyle pieniędzy ile jeszcze niedawno wydawałem rocznie fryzjera. Patrząc w lustro, widzę jednak tę samą pałę, która na studniówce miała najgorszą fryzurę ever. Serio, to mogę chyba uznać za jeden z większym błędów. Wszystko inne można zdecydowanie wybaczyć, bo miałem na to większy niż mniejszy wpływ.
Ksywa zawsze z Tobą
Było ich tyle, że na ich wymienienie i wyjaśnienie poświęcę kiedyś tekst. Wszystko dlatego, że żyłem w tak wielu środowiskach i we wszystkich czułem się tak dobrze, że szybkie nabycie ksywy było czymś naturalnym. Pierwsze rapowe nagrywki, ruch fandomowy i wiele konwentów fantastyki zaliczonych w całej Polsce, bractwo rycerskie, chór. No było tego trochę i na wszystko patrzę jak na jedną wielką szkołę życia. Zawsze co do ksywki miałem jednak jedną zasadę: Po nazwisku to po pysku. Trzymaj się tego, chyba, że masz naprawdę zajebiste nazwisko.
Historia coś jednak zmieniła
Były takie czasy kiedy do trzydziestki trzeba było mieć rodzinę, dziecko, dom. Pomimo tego, że wiele za mną, oprócz mieszkania, póki co, nie zdobyłem nic. Czy jest mi z tym gorzej? No nie, bo przecież tak wiele zostało do osiągnięcia. Wracam, gotuję obiad, dzwonię do ziomków, idziemy, rozmawiamy i chwile się robią. Nocy nie przerywa krzyk płaczącego dziecka, ale jakby się pojawiło to nie miałbym nic przeciwko. Bo to przecież mój wybór, a każdy dokonuje ich każdego dnia. Jedne powodują kaca, inne wiążą nas na lata. Nie możesz więc powiedzieć, że czegoś żałujesz, a po prostu mogłeś zrobić coś lepiej.
Życiowy piwot
W ostatnim roku to co było moim życiem odwróciło się o tyle procent, że 360 procent prezydenta Wałęsy byłoby dopiero początkiem odliczania. Zmieniło się tak wiele, że wszystko zaczęło tańczyć bredgensa, czyli taniec na głowie, jak mawiał ŚP inny ze znanych polskich polityków. Nawet nie będę ściemniać, że było inaczej, albo tym bardziej, że było łatwo. Jakby przeczytali to moi przyjaciele, dostałbym po pysku. Trochę jednak ze mną przeżyli i chwała im za to.
Życie pisane dzisiaj
Każdy ma swoje plany, które przeczołgają się przez głowę i stają barykadą przed nami jak brama weselna. Tu jednak pijaczka spod sklepu flaszką wódki nie przekupisz. Ja już mam w głowie namalowane swoje wymarzone mieszkanie na Manhattanie i dzień spędzony z dobrą whisky, patrząc na zachodzące słońce. W tle gra polski hip-hop, a ja patrzę przed siebie z pewnością, że tak, jestem szczęśliwy. Wtedy odwracam się powoli i idę pocałować szczęście.
Nie żyję jednak tym co będzie, a tym po co możesz sięgnąć każdego dnia. Nawet jak złapiesz czasami jedynie drobiny piasku, to jest już dużo lepiej niż miałbyś nimi dostać po twarzy.
30, 40, 50 i nie zmienia się nic
To ile masz lat nie świadczy o niczym. Przez ten rok zrzuciłem trochę kilogramów, stałem się pewniejszy siebie niż byłem kiedykolwiek, ale nadal nie nauczyłem się jeździć na desce. Na to przyjdzie czas w przyszłym roku. Jakbym miał pięćdziesiąt lat mógłbym pewnie napisać to samo. Mam nadzieję, że tylko kilogramów nie będę musiał zrzucać, a na desce będę śmigał jak Tony Hawk w dwójce. Życie nie kończy się i nie zaczyna po żadnej okrągłej rocznicy. Ono trwa. Tu i teraz mijają nasze dni. Najważniejsze co mi dała ta trzydziestka i ostatni rok to fakt, że nareszcie w pełni to zrozumiałem.
Kolejne przemyślenia, zgodnie z planem, po czterdziestce. Raczej nic się zmieni, ale trzymajcie kciuki za mieszkanie na Manhattanie.