70 punktów zdobytych w 37 meczach. Czas na szybkie podliczenie (Dwa, pięć, trzy w pamięci) i średnio wychodzi na sezon 21 remisów i szesnaście zwycięstw (Tak wiem, mi też się tu coś nie zgadza. Podobnie jak w Ekstraklasie). Osiągnięcie godne prawdziwego mistrza. No rozpierdzielili w pył całą ligę. Zamietli. To tak jak zwycięstwo w wyborach przy 30% frekwencji. Niby można się cieszyć, ale tak naprawdę to do końca nie ma z czego, a już przede wszystkim nie ma z kim. Zawrotne statystyki naszego mistrza mogą powalić na kolana każdego fana sportu i nie ma tutaj znaczenia komu kibicujecie. Ja zresztą ostatnio coraz mniej kibicuje samej polskiej lidze.
Nie chce się tutaj pastwić nad piłkarzami, bo to nie ich wina. Nigdy przecież nie była. To oczywista wina prezesów, działaczy, PZPN-u, trenerów, ich zastępców, PZPN-u, asystentów, masażystów, PZPN-u, pracowników technicznych, pani sprzedającej w sklepiku, PZPN-u, gościa rozdającego ulotki, trenerów szkółek młodzieżowych (tu zaczyna się w ogóle problem), ich asystentów itd. I tak od lat. Prawdziwym problemem i bolączką w tej całej wyliczance jest jednak to, że nie pasuje tu argument z PZPN-em. Bo podobno jest lepiej, jak widać. Lato wróć?
Uwielbiam walkę do końca, ale walkę na wysokim poziomie. Legia, spójrzmy prawdzie w oczy, grając futbol tragiczny, rotując składem nie tyle dziwnie, co nieudolnie, prawie przez cały sezon była liderem polskiej ligi. Wszystko wyglądało tak, jakby nikt nawet nie chciał jej z tego tronu zrzucić.
Ja już nie martwię się tym, że polski klubu nie dotrwa w europejskich pucharach do przyszłego roku. Ja się martwię, że nie zobaczę go już we wrześniu. Lech to mistrz na miarę naszych możliwości. W tym jednak problem, że z naszymi możliwościami coraz gorzej, a i umiejętności konkurencji, kiedyś coraz większe.