Nie wierzę…
Poważnie się wkurzyłem gdy usłyszałem, że dla Agaty Trzebuchowskiej i Agaty Kuleszy zabraknie biletu w Dolby Theatre. Przecież na galę zawsze trzeba zaprosić kilka tanich gwiazdek podnoszących słupki oglądalności. Ta puści oko, ten pawia na after party i impreza się kręci. Polskie aktorki wprost mówiły, że jadą w ciemno – uda się, albo się nie uda. I wcale się im nie dziwię. Trochę głupio nie wziąć udziału w najważniejszej imprezie życia. Nie powstrzyma nas ocean-powiedziały i poleciały.
Oskary to wyreżyserowane w najmniejszych detalach przedsięwzięcie. Każde słowo, ruch, najmniejszy gest jest planowany przez długie tygodnie. Nic nie dzieje się przez przypadek, każdy dostaje oskarowy rozkład jazdy i wierzcie mi lub nie, ale trzymają się go największe gwiazdy. Muszą się trzymać, bo to ich robota. Muszą się pojawiać, chyba, że jest się Marlonem Brando i ma się wszystko w dupie.
Oscarem po głowie
I gdy wszystko układało się pięknie, a Pawlikowski trzymał wysoko nad głową pierwszego Oskara dla polskiego filmu, mnie w tym momencie ten Oskar spadł na głowę.
W momencie gdy każdy kto jakoś dopadł do CANAL PLUS cieszył się polskim zwycięstwem, Kulesza i Trzebuchowska cieszyły się nim na korytarzu Digital Studio, przy telewizorze, z lampką wina w ręku, zaraz po wyjściu z toalety. Piękna scena, piękne podsumowanie obecności polskich aktorek na gali.
Ocean nie powstrzyma Polaka, ale barek może już tak. Ja dostałem Oskarem po głowie. Szumi mi do tej pory. Ciekawe jak tam u innych.
Polskie filmy nieczęsto trafiają na hollywoodzkie salony. Dziwicie się?