Ile jest wart szacunek medialny? Odpowiem już w drugim zdaniu, bo pewnie dokładnie znacie odpowiedź i nie ma po co nikogo trzymać w niepewności. Nic, szacunek mediów wart jest okrągłe, świecące się w ciemności zero. Nie idźcie w jego stronę. Tak szybko jak się go zdobywa, tak szybko można go stracić.

Najlepiej to mają politycy, bo dokładnie wiedzą co czeka na nich w konkretnej gazecie. Nie muszą jej nawet otwierać. Tu będzie hejt, tu mnie pochwalą, tu jestem faszystą, tu patriotą, tu wolnorynkowcem, tu idiotą. Tak więcej w zależności od preferencji można oddawać się medialnemu samogwałtowi, albo bić się po twarzy rozkładówką, krzycząc wulgarne niemieckie słowa. Co kto woli.

Gorzej mają sportowcy, o których pisze podobnie każda ze stron medialnej barykady. Jak jest dobrze, to okładka bez uśmiechniętych siatkarzy jest okładką straconą. Kowalczyk ze złotem, Stoch z pucharami i więcej nie trzeba, by numer się sprzedał. Podobnie jest w przypadku porażki, chociaż tutaj uniesienie jest jeszcze większe i bije się jeszcze mocniej, bo bić w sportowców po porażce jest najprościej.

To co przystoi zawiedzionemu fanowi „pod wpływem” nie wypada dziennikarzowi

Gazety, przynajmniej w założeniu, nie powinny był głosem tłumu, który najczęściej to rozwrzeszczana tłuszcza żądająca jedynie krwi i zmieniająca poglądy na temat tego czy innego sportowca jak chorągiewka na wietrze. Od dziennikarzy sportowych wymagam odrobiny więcej wiedzy, wyczucia, a przede wszystkim zrozumienia, które mogłoby tamować niektóre wybuchane emocje. To że niejeden zawiedziony „fan” rzuca kurwami na prawo i lewo i pewnie spotka tej nocy na swojej wieczornej pijackiej wachcie przeciwnika, z którym wyjaśni „problem”, nie daje mediom prawa do podobnego zachowania.

Który sportowiec mógłby liczyć na przychylność „fanów”?

Nie udało się to nawet Małyszowi, który po trzech wygranych Pucharach Świata i skrajnym wychuchaniu przez Polaków, tak przyzwyczaił kibiców do nieustannego wygrywania, że Ci po kolejnych trzech latach bez sukcesów nie zostawili na nim suchej nitki. Potem przyszła wygrana. Nikt się nie ugryzł w język, nie posypał popiołem, wziął piwo do ręki i patrzył jak „jego Orzeł z Wisły leci…” Zdecydowanie gorzej ma taki Lewandowski, który wystarczy, że trzy mecze nie strzeli, a już mu wieszczą koniec kariery. Strzeli, no to dobrze. PRZECIEŻ ZA TO MU PŁACĄ!

Karuzela emocji

Jeżeli politykom, dziennikarzom, policjantom czy nauczycielom można czasami zarzucić, że im się nie chce, że leją na coś, to nie przechodzi mi to przez usta widząc walczących sportowców. Dobra, mogą mieć gorszy dzień, ale kiedy przeciwnik kopie Cię w dupę, a Ty przez całe życie wierzysz, że naprawdę jesteś zwycięzcą, to nie ma szansy na to, aby po Tobie to spłynęło. Nawet taki Mateja po coś skakał. Miał chyba jakieś plany na przyszłość, wiedzę (został w końcu trenerem, ponoć niezłym), a z czasem i doświadczenie i czekał na swoje drugie Trondheim.

Sportowiec też człowiek

Zaskoczę Was może stwierdzeniem, że sportowiec to też człowiek. Chociaż Lewandowski wydaje się być z innej galaktyki, to tak tylko wygląda jego gra, a on jest członkiem tego samego gatunku co ty i ja. Podobnie odczuwa emocje, podobnie umie mówić i czytać, również te negatywne opinie. Jeżeli padałyby one od przeciwników to jeszcze jestem w stanie to zrozumieć – element walki psychologicznej, ale jaki sens ma dołowanie własnego zawodnika? Jaki sens ma wylewanie wiadra pomyj na graczy, którzy zdając sobie sprawę, że będzie to prawdopodobnie ich ostatnia duża impreza, na boisku zostawili całe swoje serce. Moim zdaniem raczej nie wyglądali na leserów.

Komentujmy, nie hejtujmy

Nie można przeczyć faktom. Porażka zawsze oznacza porażkę. Tylko przedstawić ją można wieloma sposobami. Te najprostsze i najbardziej klikalne są zarazem najmniej merytoryczne i nastawione na poklask ludzi, którzy właśnie na taki głos czekały.

No tak jest, przecież wczoraj Ci Mieciu dokładnie tak mówiłem jak żeśmy piwko pili.

No i na tym się kończy dyskusja aż do kolejnego turnieju, kiedy po zwycięstwie Polaków dnia następnego usłyszymy:

No tak jest, przecież wczoraj Ci Mieciu dokładnie tak mówiłem jak żeśmy piwko pili.