Każdy potrzebuje takiego miejsca gdzie wraca i nagle czuje się bezpieczny, odcięty od świata, wszystkich problemów i rozterek, które nagle stają się tak błahe, że aż wstyd o nich pamiętać. Dla większości są to cztery ściany ich domowej twierdzy. Dla mnie los był łaskawy, a wręcz potraktował z prawdziwym rozmachem, na który nie wiem z jakich powodów zasłużyłem, dając dom na tyle duży, że mogę w nim spokojnie zmieścić wszystkie swoje plany, marzenia i obawy. Co więcej pozwala mi do siebie wracać, nie tak często jakbym chciał, nie tak często jak na zasługuje, ale zawsze wtedy kiedy potrzebuję pobyć przez dłuższą chwilę sam ze sobą.

Czy to jeszcze podróż, czy już ucieczka?

Wbrew pozorom żadne z powyższych, ja najzwyczajniej jadę odwiedzić dawno niewidzianego przyjaciela. Czasami jest to wizyta zapowiedziana, częściej całkowita niespodzianka, ale w naszej tradycji utarło się, że gość w dom, Bóg w dom i czym chata bogata. Zresztą przyjaciel nie pyta: Dlaczego przyjechałeś? Pijesz kawę?-co najwyżej zapyta. Śmiało odpowiadam, że tak i rozsiadam się wygodnie w cieniu ratuszowej wieży patrząc na poruszający się płynnie rozgadany tłum, chłonąc atmosferę miejsca. Powietrze tu ma moc oczyszczającą.

Chłonę i zaczynam myśleć

Siedzę i analizuję. Jest jakoś prościej, łatwiej, klarowniej. Genius loci objawia się nagle w najczystszej postaci kierując mnie dokładnie tam gdzie powinienem trafić. Zawsze się udaje, bez pudła. Skomplikowane sytuacje bez wyjścia to nic innego jak najprostsze dodawanie w zakresie stu. To właśnie tutaj tak kiedyś sobie siadłem, pomyślałem i przewartościowałem życie na tyle, że w przeciągu roku odwróciłem je prawie o 180 stopni. Miasto-duch, ale efekty wizyty mogą być piorunujące. Pamiętajcie o tym przed wyjazdem bo skutki mogą być nieodwracalne.

Dlaczego to piszę?

Bo już same słowa wpędzają wyobraźnie w ruch. Pozwólcie więc, że przysiądę przy Neptunie i  popatrzę przez chwilę na skąpaną w słońcu Katedrę. Dobra, nie ma co więcej gadać, zbieram się i idę, szkoda dnia.