Często słyszymy, że w Polsce nie ma demokracji, że nagle obudziliśmy się w czasach, kiedy nie mamy żadnego wyboru. Jesteśmy między kosą a kamieniem, Między świecącym uśmiechem Schetyny, a włochatym kotem prezesa. Stoimy nad przepaścią i naszym jedynym wyborem jest to, którą nogą zrobimy ten ostatni krok. A może jednak nie jest tak źle, jakby się mogło wydawać? Co gdyby w drodze wyboru po jednej stronie stała hybryda obu naszych polskich „herosów sceny politycznej” z pieniędzmi naszych Kulczyków i Solorzy razem wziętych, a po drugiej Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju z niejasną przeszłością i jeszcze mniej klarownym dzisiaj. Witamy na trasie ukraińskiego wyścigu wyborczego.

Wołodymyr Zełeński, czyli serialowy Wasilij Holoborodko to właśnie taki ukraiński Robert Górski sceny komediowej. Szeroko rozpoznawalny, który jeszcze szerzej wypłynął dzięki komediowemu serialowi politycznemu „Sługa narodu”. Jest tam w skrócie nauczycielem, który nagrany podczas wylewania żali na rządzących zdobywa szacunek ludzi ulicy i w najbliższych wyborach zostaje wybrany na prezydenta. Na jego sztandarach powiewa walka z korupcją, a w słowach brzmi troska o każdego zwykłego człowieka. Ludzki Pan, ktoś mógłby powiedzieć.

Tylko, żeby ktoś przez przypadek nie zapomniał, to tylko telewizja! W rzeczywistości Pan Zełeński porusza się chronioną limuzyną i nie ma jakoś czasu na spotkania z wyborcami i dziennikarzami. O nim samym zaś wiemy tyle, co nic. No może przebiło się tylko coś o byłym doradcy Janukowycza w jego otoczeniu i Ihorze Kołomojskim jako władcy marionetek. Dlatego raz jeszcze przypominam delikatnie o tej telewizji i zadaję pytanie:

Gdzie może zajść naród, który nie rozróżnia rzeczywistości od fikcji, który w czasie wojny chce powierzyć swój los osobie, której nie zna, a ona z kolei nie zna polityki?

Debata na miarę wyborów

Ostatni etap. Finisz wyborów podczas którego urzędujący prezydent, Petro Poroszenko, przyjął czas, miejsce i sposób przeprowadzenia decydującego podjazdu. Choć trzeba przyznać, nic nie było tutaj do końca normalne. Stadion Olimpijski. Dwie sceny po dwóch stronach boiska, chociaż już na początku Poroszenko zmienił zasady gry i wystąpił na jednej z nich razem z przeciwnikiem. Cała reszta oprawy się nie zmieniła. To był prawdziwy polityczny mecz, pełen fauli, niecelnych podań, strzałów Panu Bogu w okno i zaledwie kilku dokładnych centr. Słowem, kartfliskaua.

Zełeński starał się mówić po ukraińsku i wychodziło mu to mniej więcej tak, jak Panu Wiktorowi „Jołce” Janukowyczowi. Co się nie nauczył na pamięć, to zmyślił. Poroszenko szył za to z pamięci jak dzik. Może i bez wiary w to co mówi, ale z powagą autorytetu i jakąś taką pewnością w głosie. Żadnemu bym nie zaufał, ale jeden przynajmniej miał coś do powiedzenia. Jakbym chciał iść na standupy to bym się na Paczesia bardziej wybrał.

I tak na koniec. To nie są żadne wielkanocne jaja. Na Ukrainie prezydentem na 90% zostanie ichniejszy Robert Gorski. Panie Robercie, jak Pana lubię, ale weź tu bierz ten kraj na poważnie! Nawet analiza Gwiezdnym Wojen według Grzegorza Brauna wydaje się tutaj być ostoją powagi politycznej.